Przez Derese, Chopok i Dumbier

Z Małej Fatry udaliśmy się w Niżne Tatry, do Demanowskiej Doliny. Rozłożyliśmy się na przepięknie położonym kampingu ATC Bystrina. W drodze tutaj zażylśmy pełnej regeneracji w gorących źródłach, które na Słowacji spotkać można na każdym kroku. Kolejnego dnia z samego rana podjechaliśmy doliną do miejca parkingowego, skąd rozchodzą się szlaki na szczyty Niżnych Tatr. Naszym celem było przejście z Vrbickiego Plesa żółtym szlakiem na Sedlo Polany, dalej stąd już grzbietem zdobycie Derese, Chopoku, Dumbiera szlakiem czerwonym. Stamtąd zejście do Sirokiej Doliny Rozcestle, Peknej Vyhliadki, na Zahradky i do Vrbickiego Plesa. Plan ambitny i długi. Wycieczka da nam w kość.

Początek szlaku spokojnie wije się doliną, ale po pewnym czasie wznosimy się coraz wyżej i wyżej.

W końcu kamienista ścieżka kończy się na grzbecie. Odsłaniają się piękne panoramy Tatr Niżnych. Na Sedle polany robimy dłuższą przerwę.

Stąd też możemy zobaczyć szlak którym przyszliśmy

Teraz już łatwiej, szybszym tempem podążamy czerwonym szlakiem grzbietowym. Po drodze atrakcje w postaci kozic. Jest ich sporo, nie płoszą się, ba, nawet chętnie pozują do zdjęcia. 

Absorbują sporo naszej uwagi i niechętnie pozostawiamy ten czarujący widok pędząc dalej na Derese osiągającego 2004m wysokości. Poniższe zdjęcie zostało wykonane ze szczytu, a w tle widzimy górną stację kolejki na Chopoku, który jest naszym kolejnym celem. W oddali Dumbier, kulminacja dzisiejszej wycieczki.

Z Chopoka na Dumbier droga się dłuży. Wyraźnie odczuwamy już zmęczenie. W końcu osiągamy szczyt, będący najwyższym wzniesieniem Niżnych Tatr – 2043m npm. Na szczycie znajduje się dwuramienny drewniany krzyż oraz betonowy obelisk. Kiedyś w zboczach szczytu wydobywano intensywnie złoto, antymonit i rudę żelaza. Do dziś widoczne są pozostałości tej działalności. Znajdujemy zaciszne miejsce i urządzamy sobie porządny piknik z zasłużonym odpoczynkiem.

Ruszamy dalej, teraz ostro w dół zielonej pięknej doliny. Nogi już zmęczone, ale widoki nagradzają trud wędrówki.

Po jakimś czasie dochodzimy w końcu do parkingu, aczkolwiek okazuje się że nie do tego gdzie zaparkowaliśmy. Na szczęście nie jest daleko i po kolejnych pół godziny znajdujemy samochód.

Po drodze bierzmy na stopa dwóch młodych Słowaków, oszczędzając im 10 km asfaltowej drogi. Zdajemy sobie też sprawę, że Grześ zgubił, prawdopodobnie podczas schodzenia, karimatę. A taa była ładna, amerykańska…. szkoda.