IV Carrefour Półmaraton Warszawski

W styczniu zaczeliśmy biegać. Grzesiek chcąc motywacji zapisał nas na marcowy połmaraton warszawski. Patrząc z perspektywy czasu, za mądre, czy też zdrowe to nie było, niemniej jednak wydarzenie na zawsze pozostanie w pamięci. Było cudownie, lecz bolało.

Nocleg zapewnił nam Jan, czyli Janusz K. Przybyła też Basia. Na start wybraliśmy się całą czwórką. Jan w roli fotografa, my podnieceni startem, ale i zestresowani i niepewni jak to będzie. Wbliśmy się, w jak się później okazało nie do końca biegowe stroje. Taaakkk… to była amatorka..ja np biegałam wtedy w adidasach do gry w tenisa, myśląc że but sportowy to but sportowy, adidas to adidas. Po tym biegu zweryfikowałam swą wiedzę. W każdym razie przebraliśmy się, przykleiliśmy swe numery startowe na koszulki, spakowaliśmy swe manatki w worki zapewnione przez organizatorów i oddaliśmy je do depozytu. Zostało tylko wyczekiwać na start.

W międzyczasie Jan krążył po mieście obserwując biegaczy. Udało mu się nawet uchwycić Grzegorza na trasie.

Cóż pisać. Grzegorz był zdajsie lepiej przygotowany do biegu. Wbiegł pierwszy na metę. Ja z Basią biegłyśmy razem. Pierwsze 10km poszło gładko, potem było trochę gorzej, ale na około 16 km przyszedł prawdziwy kryzys. Końcowe kilometry dla mnie były już męką. Nie mogłam postawić stopy na asfalcie… miałam odbite podbicia… to właśnie robią buty do tenisa po tylu kilometrach na afsfalcie. Dodatkowa siła przyszła dopiero na ostatnim kilometrze. Niesamowity jest organizm człowieka. Cóż może zrobić gdy już widzi cel. Gdy tłumy nieznajomych kibiców niosą dopingiem. I ta satysfakcja i łzy szczęścia mieszane ze łzami bólu na mecie. Bezcenne przeżycie.

Muszę jeszcze na koniec dodać, że po biegu udaliśmy się do Jana, który przygotował pyszny obiad. Wieczorem mieliśmy totalną regeneracje, natomiast Basia pojechała jeszcze tego samego dnia z powrotem pociągiem do Katowic. Bylismy pełni podziwu.